Powrót na poligon

Pisałam tu tak dawno, że w zasadzie, trochę na nowo poznaję edytor. Ciągnie mnie do tego miejsca, gdyż pisać kochałam, kocham i kochać będę. Jednak ostatnimi czasy ciężko mi się zebrać, choć przez głowę przelatuje multum tematów. Multum słów. Biorę głęboki wdech i zerkam przez okno. Słońce i wiatr rysują niedzielne popołudnie za oknem. Wiosennie na zewnątrz, a w środku szarości. Po tygodniowej przerwie na chorobę wracam na poligon. Z kulą u szyi.

Pod koniec roku, w kwartalniku społeczno-kulturalnym Prowincja, który miał swój jubileusz dowaliłam tekstem o depresji. Mojej depresji. Wiecie, walczę z trzecim epizodem, a wtedy był to okropny dla mnie czas. Więc pomyślałam, że oprócz świętowania czytelnikom przyda się zimny kubeł na głowę. Okazało się, że tekst jeszcze zanim ostygł na papierze porządnie wstrząsnął niektórymi czytelnikami.

A potem przyszedł nowy rok, czas leciał. Szybko i bezlitośnie, bo wymagająca praca na etacie i w projekcie to prawdziwy pożeracz czasu. Do tego dzieci i obowiązki szkolne oraz walka z codziennością. Nie ma co się oszukiwać, to prawdziwy pęd przez dżunglę życia, wśród zarośniętych ścieżek bujnymi zdarzeniami wydeptanej rutyny.

Nie zastanawiasz się, czy masz siłę albo czy starczy doby. Podnosisz rano się z łóżka, bo wiesz że musisz. I tak po prawie trzech miesiącach “muszenia” dopadło mnie zapalenie zatok. Powaliło do łóżka na tydzień, jednak kilka ostatnich dni tego tygodnia to byłą zwyczajna koleżanka… depresja. Uświadomiłam to sobie wtedy, gdy nagle świat zaczął się o mnie dopominać, a każda wiadomość pikająca w telefonie czy dźwięk dzwonka sprawiały, że się wzdrygałam z niechęcią. Jeszcze bardziej do mnie dotarła ta świadomość, gdy zbliżający się koniec soboty uświadomił mi, że w poniedziałek muszę wrócić do pracy, do ludzi. A wszystko we mnie krzyczy, że lepiej zostać w łóżku.

Zniknąć.

Pisząc te słowa wiem, że wystarczą mi dwa dni i wpadnę w znany rytm. Może na chwilę rozwali mnie przerwa świąteczna, ale potem znowu skryję się za zasłoną pracy. Wiecie, “rób swoje” i do przodu. Po drodze stoczę pewnie kilka walk z poczuciem bezradności, wstydu czy porażki, bo z każdym potknięciem dopadają mnie jak wredne hieny, obgryzając kostki. Pewnie znowu, gdzieś pomiędzy, wspomnę stos książek, które czeka na mnie do przeczytania i matę, którą ostatnio rozkładam tylko na zajęciach.

Potem będzie kolejna promocja Prowincji, w której tym razem piszę o międzypokoleniowym, kobiecym spisku. Świat znowu będzie się o mnie dopominał. Cała masa pomysłów na teksty znowu ucieknie, nie zapisana, bo skryję się za “nie mam czasu”, próbując schwycić to, co najważniejsze, by zapewnić sobie i bliskim to co najlepsze, w drodze do lepszego “jutro”. Dźwignę wszystko, bo tak robię od długiego czasu.

Ola, moja nauczycielka jogi mówi, że depresja może być drogą do oświecenia. W każdym razie była dla Ekharta Tolle, ale wolę sobie nie wyobrażać, jak daleko w nią zabrnął, że go tak grzmotnęło. Mam wrażenie, że zaledwie siedzę na jej płyciźnie, mocząc kostki, a już mam serdecznie dość. Więc szczerze dziękuję za oświecenie. Wolę inną drogę.

Wracam na poligon od poniedziałku. Z kolejnym postanowieniem, że napiszę coś częściej, a w odłożonej książce przeczytam kolejnych kilka stron. Że wykażę więcej zrozumienia dla dzieci, odnajdę większy spokój, a własny uśmiech nie będzie już tak bardzo mi przeszkadzał.

Wracam na tyle, na ile dam radę.

Źródło: pixabay.com

 

Dodaj komentarz