Poświęcenie

Poniedziałek – no, jakoś się nie lubimy. Szczególnie, gdy w weekend zdarzy mi się dłużej pospać (dłużej – czytaj do ósmej lub ósmej trzydzieści). Wtedy bardziej niż pewnym jest fakt, że pierwszy poranek tygodnia będzie ciężki, bez względu na sytuację. Zwyczajnie dlatego, że równie ciężkie będzie wstawanie jak i sam rozruch.

Tak było też dzisiaj. Jakoś tak noc mi się skurczyła, że ledwo zamknęłam oczy a już je otwierać miałam. I to około dziesięć minut szybciej niż zazwyczaj, bo małżonka do pracy odwieźć musiałam. Wstałam karnie, na piżamkę wciągnęłam spodnie i bluzę, niezbyt przejmując się tym jak wyglądam. Zbytnio też skora do rozmowy nie byłam, a jedyne na co stać mnie było to niemrawe pomruki i chmurne spojrzenia. Rejestrowałam absolutne minimum, by bezpiecznie przemieszczać się z punktu A do punktu B: wyczłapałam z mieszkania, osiadłam w aucie, po czym karnie wróciłam do domu.

Przez ten czas zdążyłam obudzić myśli i wskoczyć na jako takie obroty. Herbatę czerwoną zaparzyłam, pierwsze  łyki sączę, bo bez tego naparu poranki w ogóle są obrzydliwe… i słyszę jak drzwi do mieszkania się otwierają. Skrada się Arek, kroki do garderoby od razu kieruje, gdy z oburzeniem podnoszę się z krzesła:

– To ja cię z takim poświęceniem wywożę, a ty wracasz?!

Źródło: pixabay.com

Takie poświęcenie, i całe na marne… 🤷🏻‍♀️

Dodaj komentarz