Poniedziałkowe realia matki pracującej.

Wiece, ostatnio często moje wpisy zaczynam od sformułowania “pracuję od… ” Nie wynika to z chęci chwalenia się. Raczej z faktu, że życie się zmieniło i dostrzegam wiele różnic i trudności. Dla mnie zupełnie nowych, gdyż ostatnio kiedy byłam na etacie, miałam prawie 9 lat mniej, oraz liczbę dzieci równą zeru…

Dlatego też zupełnie nową i niezbyt wygodną sytuacją dla mnie jest ta, gdy wstaję rano, ubieram się i ogarniam bo wiem, że za chwilę jadę do pracy… a gdy budzę dzieciaki okazuje się że jednak nie jadę. I spotyka mnie największa kara: zostanie w domu i wyprawa do pediatry. Zazwyczaj takie niespodzianki zdarzają się w czwartek lub piątek wieczorem.

Ewentualnie w poniedziałek rano.

Sklejone oczy, płacz i lament i szybka kalkulacja w mojej głowie: na kogo scedować obowiązek odwiedzenia przychodni? Kogo obarczyć nagłą przyjemnością zastania w domu z najmłodszym? Kogo zaszczycić niespodziewaną opieką nad spojówkami, gdy tylko marzę o tym by posadzić matczyny tyłek na krześle w biurze i na osiem godzin zapomnieć, że jestem mamą? Choćby częściowo, bo przecież tak w stu procentach się nie da. Poza tym nawet jakby się dało, to po powrocie do domu chwile zapomnienia w pracy, jak każda pracująca matka, muszę odpokutować.

Dlatego niezbyt przyjemny jest moment, gdy uświadamiam sobie, że jestem  jedyną osobą o 6.30 rano która może – a raczej powinna – wybrać się z gnomem na pediatryczne oględziny. Że nie wypada o tak wczesnej godzinie robić niespodzianki teściowej i układać Jej dzień pod chorego wnuka.

Więc godzę się niezbyt szczęśliwa z faktem, że dziś moje cztery litery nie usiądą za biurkiem, na które czekały dwa lata. Nie wypiją w spokoju herbaty, przeglądając pocztę służbową. Nie ogarną telefonów, wysyłek marketingowych i plakatowych akcji. Nie usiądą  w firmowej kuchni, w której nie ma okien ale są klamki, by zjeść śniadanie i wymienić parę zdań z dziewczynami z magazynu. Nie porozmawiam z Izą o tym, czym trzeba się zająć, co ogarnąć i w czym Ją odciążyć.

Nieprzyjemność tej chwili potęguje sytuacja gdy nie udaje mi się dostać do pediatry, bo od 8 rano wszystkie miejsca są już zajęte. Przebiega przez głowę złośliwa myśl, że mógłby powstać kolejny tekst o tym, jak nasz rząd wspiera pracujących rodziców. Wyżyć się, wyrzucić frustrację, zlinczować nieudolny system ochrony zdrowia którym nikt zająć się nie chce, bo odwagi nie ma.

W głowie już myśli mają kolor szary, a wszelki względny spokój odchodzi w zapomnienie. Nie pociesza myśl, że starszy w szkole. Tryby machiny kombinującej pracują na najwyższych obrotach, by zrobić wszystko, żeby jutro być w pracy.

Nie dlatego że muszę.

Dlatego że chcę.

Źródło: pixabay.com

Dlatego jutro walczy ojciec.

Dodaj komentarz