Między nami matkami…

Ci co mnie znają, wiedzą, że wszelkie cukierkowe obrazy rodzicielstwa wywołują u mnie odruch wymiotny. Nienawidzę, gdy wmawia nam się jak ważne jest posiadanie dzieci, jaki to dar i cudowna rola być rodzicem. Cudowna łatwa i słodka. 

Bzdura. 

Już na początku mi nie grało, w pierwszej ciąży. Gdy w głowie zakodowany obrazek cudownych pierwszych miesięcy od zapłodnienia zupełnie mi się nie zgadzał z codziennym widokiem sedesu i brakiem możliwości przyswojenia jakiegokolwiek pokarmu. 

Trzy pierwsze miesiące na kacu. 

Czy mam pisać jeszcze? Bo dalej tylko lepiej… aż przeskakujemy do drugiej ciąży, jeszcze gorszej drugiej cesarki i generalnie jazdy bez trzymanki z czterema chłopami w domu. 

No sorry, do idylli daleko. 

A jednak wmawia się nam, że noworodek tylko je, śpi i wydala. Że trzylatek bawi się sam, a dwójkę dzieci wychowuje się łatwiej niż jedynaka. Że jak zapiszesz dziecko do przedszkola to potem jest z górki, a jak wrócisz do pracy to będziesz marzyć tylko o tym by spędzać więcej czasu z rodziną…

Jola: Jak to jest, że co rano jest ku*** awantura? No nie kumam. Młody już przechdzi samego siebie

Ja: Cóż mam Ci powiedzieć…

Jola: No wiem…

Ja: Zagryź zęby i jedziesz dalej…

Jola: Ku*** jakbym miała w tym rozpierdzielu jeszcze wyszykować się do pracy to bym ich pozabijała, więc podziwiam cię…

Ja: Ja na przykład do rana się zastanawiam, czy dzieciobójczyni ma faktycznie tak ciężko w pierdlu…

o tym się nie mówi w rodzicielstwie
Źródło: pixabay.com

Dodaj komentarz