Lawendowy weekend

Jakoś tak się złożyło, że dzięki jodze poznałam trzy wspaniałe dziewczyny. Zupełnie się różnimy, a jednak łączy nas wiele. Bo czasem tak jest, że dopiero co kogoś spotykasz a masz wrażenie że znacie się całe życie. Jedna z tych dziewczyn mówi, że tak miało być. I naprawdę ciężko mi się z Nią nie zgodzić. Natomiast o wycieczce w to malownicze miejsce marzyłam już dawno. Musiało minąć sporo czasu bym mogła się tam wybrać. Pewnie dlatego, że decyzję o tym wyjeździe podjęłam już sto pięćdziesiąt tysięcy lat temu razem z moimi czarownicami, a echo tego przyklaśnięcia do dziś się niesie za nami w czasoprzestrzeni.

Na swój pierwszy wspólny weekend wybrałyśmy jednogłośnie Lawendowe Pole w miejscowości Nowe Kawkowo (Nowo Kawkowo – jak powiedzieli by co niektórzy). Wyjątkowe miejsce, na uboczu. To co uderza na wstępie to cisza i spokój. Trudno nie zwrócić uwagi na przemyślane szczegóły oraz serce włożone by sprawić, że Lawendowe Pole jest prawdziwe i nie przejaskrawione. 
Różany domek, w którym zamieszkałyśmy na dwie doby, mimo swych rozmiarów nie sprawiał wrażenia małego. Każda rzecz, mebel miały swoje miejsce, wszędzie czysto i schludnie a do tego porządnie wyposażona kuchnia, w której nasza kuchareczka Endżi odnalazła się szybko, serwując wspaniałe śniadanie. Nie mogę przemilczeć również faktu, że wykazała się także prawdziwym popołudniowym heroizmem ratując nas przed śmiercią głodową. 

Domek Różany, Lawendowe Pole

Różany Domek, Lawendowe Pole.

Lawendowe Muzeum Żywe
Pomijając bohaterskie postawy moich wspaniałych towarzyszek, trudno nie wspomnieć o tym jak  malownicze jest samo Lawendowe Pole. Należy napisać o jakże prawdziwych właścicielach tej wyjątkowej plantacji, w każdym calu przesiąkniętych lawendowym kultem. Śmiało można stwierdzić że tak jak Asia jest Lawendowym Polem, tak Lawendowe Pole jest Asią. 
Malownicza Warmia pierwszego wieczoru przywitała nas piękną pogodą, zachęcając do spaceru. Zastanawiam się, dlaczego już wtedy nie dały nam do myślenia te wszystkie drobne żwirkowe górki i piękne żwirkowe trasy, malujące się na tle ciemniejącego nieba. 
Wieczorne barwy

  

Poranek z okna Domku Różanego

Poranek na tarasie Domku Różanego
Posiłki na Lawendowym Polu

Istotnym jest również fakt, że każda z nas (dobrze Haniu, prawie każda) zapowiedziała spanie do oporu. Plan był, by nie tylko nasycić się swoim towarzystwem, wyciszyć i zrelaksować ale również wyspać. Jednak dobra energia tego miejsca, i slow life jaki czuć na każdym kroku spowodowały że wszystkie budziłyśmy się przed godziną ósmą, rześkie, wypoczęte i jak zwykle mające wiele do powiedzenia. Oczywiście, nie obyło się bez amatorskich wpadek. A raczej jednej – wycieczka rowerowa na niedopasowanych rowerach. Pisząc te słowa dziś, uświadamiam sobie masę błędów jakie popełniłyśmy, a równocześnie pamiętam to zaskoczenie trudnością trasy i odległościami. Totalna amatorka, która przeciągnęła się z krótkiej wycieczki w taką pięciogodzinną tyradę przerywaną siarczystymi przekleństwami, sapaniem i  salwami śmiechu. Sądzę, że zachłysnęłyśmy się własnym towarzystwem, pogodą i tą cudowną sielankową atmosferą, dając się ponieść optymistycznemu zapałowi by zrobić wspólnie coś fajnego. Zdecydowanie nam się udało, i te rowerowe ekscesy będziemy pamiętać długo. 
Rowerowe ekscesy udokumentowane przez Olę, której nikt nic nie udowodni 😉 

Wiecie, tak sobie siedzę, wstawiam zdjęcia i piszę zdania (dość podręcznikowe, jak na mój gust), starając się uwiecznić wrażenia i emocje jakie towarzyszyły mi podczas tego weekendu. Mogłabym robić tak całą noc, tekst wyszedł by mi mniej lub bardziej składny. Mogłabym pisać o chwilach, które spędziłyśmy na śmiechu i małych pstryczkach w nos, na poważnych rozmowach i chwilach na kontemplację. O energii jaka nas otaczała i jaką same przywiozłyśmy. O chwili, w której odśpiewałyśmy pierwsze wspólne “Sto lat!” O momentach, które spędziłyśmy na odpoczynku, a jednak ciągle obok siebie, celebrując spotkanie. Ciesząc się rozgwieżdżonym niebem nad głową, słoneczną pogodą lub wieczornymi barwami nieba.  Ba, robiąc nawet pranie! Mogłabym też wspomnieć o porannej jodze, która wbrew pozorom nie była aż tak poranna, bo pierwsza była kawa i herbata. Mogłabym tak pisać i pisać o wyjątkowości miejsca i momentów jakich miałam zaszczyt dostąpić. Mogłabym napisać również, że weekend w takim towarzystwie i w takim miejscu to zdecydowanie za mało. Mogłabym pisać o Lawendowym Polu, o tym jak czas tam zwalnia a życie nabiera barw lawendy. 
Myślę jednak że słowa to faktycznie w pewnych sytuacjach za mało. Niektóre miejsca i osoby trzeba poczuć, by zrozumieć że przypadków na świecie nie ma.
Czarownice

Do zobaczenia jutro na jodze – w miejscu gdzie to wszystko się zaczęło. 

Ten post ma 2 komentarzy

    1. Paula

      Polecam się 🙂

Dodaj komentarz